z cyklu:
Fe(ka)lietony, czyli od III Bierzpodstolikiem do IV Rzeź-postelity
„Kto ty jesteś? Polak mały
Jaki znak twój? Orzeł biały.”
Taki znak mój. I mojego brata, matki, kolegi. Ale czy kolegi zza Odry? Prędzej już czarny… W świecie XXI wieku, bez trudu mogę mieć przyjaciół na całym świecie, od Korei po Alaskę. Mogę mieć też przyjaciół w Niemczech czy Rosji, i patrząc na nich, jako konkretnych ludzi, nie widzę przecież wrogów mej Ojczyzny sprzed lat. Ale jednak nie oni, nie ci przyjaciele kreują politykę swoich państw, tak jak i ja nie tworzę polityki polskiej, ale nawet gdybyśmy byli tak wpływowi i ją tworzyli, to czy byłby to dla nas wystarczający powód, byśmy wszyscy zapomnieli o swojej historii, o swoich symbolach i bohaterach… gdybyśmy wszyscy mogli, to kto wie… może to byłoby jakieś rozwiązanie, by na zawsze porzucić konflikty, wojny i… cła. Ale co to znaczy wszyscy? Wszyscy Europejczycy? Wtedy pewnie okazałoby się, że choć wznieśliśmy się ponad lokalne katastrofy humanitarne, i wojen wewnątrz Europy nie ma, to nękalibyśmy świat hekatombami globalnymi, gdzie walczyłaby na przykład Zjednoczona Europa z Unią Azjatycką… Zatem może lepiej by zjednoczył się cały świat, taka Unia Ziemska, z jedną walutą „Globo”. Zapewne każdy kto to czyta, już widzi, że ponosi mnie fantazja, i zaraz miast publicystyki wyjdzie mi science-fiction.
A przecież, w gruncie rzeczy, tak właśnie mogła być postrzegana idea Zjednoczonej Europy, choćby 100 lat temu. Coś z literatury s-f warto jednak tu dostrzec. Niemal wszystkie książki, w których pojawia się Ziemia z jednym światowym rządem, pokazują świat, w którym istnieje wiele pozaziemskich cywilizacji, a zatem można by wnioskować, że pomysł na taki globalny rząd pojawił się w czasie, gdy Ziemia, jako całość, a nie wybrany kraj, zostały zagrożone potencjalną inwazją z zewnątrz. I to wydaje mi się, od zarania dziejów, naturalnym czynnikiem powodującym jednoczenie się ludzi. Najpierw jednostek w plemiona,
plemion w większe plemiona, w końcu, przy przejściu w osiadły trym życia – w miasta,
a później w państwa. Międzynarodowe koalicje militarne zawierane na przestrzeni dziejów pokazują, jak to działa w wymiarze ponadnarodowym. Taka też była, jak sądzę, geneza pomysłu Karola Wielkiego na zjednoczenie Europy. Chyba nikt za bardzo wtedy nie roztrząsał czy bić jedną monetę, i czy jedna centrala ma ustalać prawidłowy rozmiar buraka czy łosia. Chodziło o skuteczniejszą obronę (tudzież dalsze podbijanie, co ówcześnie nie koniecznie musiało znaczyć coś innego) przed pogaństwem. Pomysł był zdecydowanie zbyt futurystyczny jak na średniowiecze, ale rodzi się pytanie czy na dzień dzisiejszy też nie jest zbytnim wybieganiem w przyszłość.
Majowie wierzyli, że Historia Ludzkości jest z góry przewidziana na pewne okresy, charakteryzujące się poziomem – że tak to na potrzeby tego artykułu określę – zjednoczenia.
I tak właśnie po Okresie Państw, miał wg nich kiedyś nastąpić Okres Planety (być może, ale tylko być może, gdzieś po drodze z jednego do drugiego, mógłby być etap zjednoczonych kontynentów). Niestety, jak wszystko co wiąże się z przyszłością, tak i tę teorię możemy wrzucić pomiędzy proroctwa, tudzież literaturę fantastyczno-naukową. Bez względu jednak na to czy, to kwestia predestynacji historycznej, czy też „tak po prostu wyszło”, pozostaje pytanie czy jesteśmy, my Europejczycy i my Polacy, gotowi właśnie teraz, na takie jednoczenie się, a formułując to jeszcze inaczej – czy mamy ku temu dobry powód? Patrząc wstecz, a przecież historia magistra vitae, musielibyśmy mieć jakieś realne zagrożenie
z zewnątrz, grożące nie pojedynczym państwom a całej Europie. Czy mamy?
Straszak w postaci Rosji (stanowiącej z resztą sporą cześć kontynentu, więc
w założeniach ideologów Unii, z pewnością stanowi spory „słup” soli w oku), byłby,
może i przekonywujący, dla nas Polaków, ale po pierwsze jest to nijaki argument dla Hiszpanów, czy Anglików, a po drugie, jeśli ktoś już o tym mówi, to właśnie my – Polacy, zaś rdzenna Unia zdaje się pobłażać Rosji na każdym kroku i chętnie wchodzić z nią
w rozmaite mariaże. Z resztą nawet gdyby rzeczywiście mogło chodzić o takie militarne zagrożenie byłego Imperium, to czy nie wystarczyłby sojusz wojskowy? Czy naprawdę dla obrony, czy to przed Rosją, czy Chinami, czy kimkolwiek, musimy mieć wspólną walutę
i zestandaryzowanego śledzia?
Gdyby jak za czasów Karola Wielkiego chodziło o „zagrożenie” religijne, w naszym przypadku co najwyżej Islamu, to Unia Europejska, nie robiłaby wszystkie co się da, żeby zaprzeć się swych chrześcijańskich korzeni. No chyba, że przyjąć (a patrząc chociażby na Francję, i jej zwalczanie symboli chrześcijańskich, przy milcząco wznoszących się meczetach, nie byłoby to takie trudne), iż to właśnie chrześcijaństwo, zostało uznane przez Unię za zagrożenie, z którym trzeba walczyć społem: Gall, Got i Słowianin, ramię w ramię. Tylko jeśli tak… to czy na pewno my Polacy, chcemy w tym brać udział… My – ci spod znaku Orła Białego, a niekoniecznie ci, którzy jeżdżą na bankiety do Brukseli.
A jeśli nie chodzi o żadne zagrożenie, a rzeczy opisane w poprzednik akapicie to tylko skutki uboczne transformacji? Jeśli nikt nie wymyślił sobie żadnego „wroga publicznego”, ani nie próbuje tego robić wtórnie (czego typowym przykładem, był Związek Radziecki – najpierw dorwać się do władzy, wszystkich sobie podporządkować, a potem żeby nikomu się nie odechciewało takiego zjednoczenia, straszyć do znudzenia wspólnym wrogiem), to powtarzam pytanie – po co? Nasuwa się od razu, stare jak świat powiedzenie: „jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze”. Oczywiście – robienie interesów, to nie tylko dość logiczne wyjaśnienie, ale także wielce prawdopodobne. I wcale nie krytyczne. To, że ktoś chce zrobić dobry interes, nie musi znaczyć, że jest do cna zły. To, że ktoś robiąc interes z jakimś partnerem, proponuje mu układ, dla swej firmy korzystny, świadczy o tym, że jest przedsiębiorczy. A to, że ten parter bierze w ciemno jego warunki, i ciągle godzi się na te na których wychodzi kiepsko, to znaczy że tamten nie tylko jest przedsiębiorczy, ale i jest szczęściarzem. A ten drugi jest głupi, i tyle. I wcale nie znaczy, że na warunkach dla obojga korzystnych (przy czym dla tego pierwszego, na pewno mniej niż w sytuacji pierwszej), nie byłoby szansy na porozumienie. Dlaczego zatem, z uporem dziejowych maniaków, gramy rolę biznesmena-głupka? Odpowiedź wydaje mi się prosta, i również zakorzeniona w historii.
Kiedy, pytam, kilka polis, miało szansę utworzyć dla wszystkich korzystny nowy twór organizacji społecznej – państwo? Otóż, wtedy, kiedy każde z nich, osiągnęło już szczyt rozwoju na danym poziomie cywilizacyjnym. Jeśli, któreś z polis było w powijakach i miało wewnętrzne problemy, wchodziło w skład państwa, na wysoce dla siebie niekorzystnych warunkach, ale na pewno korzystnych dla pozostałych. Dziać się tak mogło, generalnie
w trzech przypadkach: zbrojnej agresji, przymusowej aneksji ale bez udziału czynnika militarnego oraz dobrowolnej akcesji, której dokonali politycy, nie utożsamiający się ze swoim polis, i dbającymi wyłącznie o swoją kiesę. Popatrzmy teraz na najnowszą historię. Przypadek pierwszy to wejście Polski w układ wpływów sowieckich po II wojnie światowej. Przypadek drugi, to chociażby aneksja Czechosłowacji przez hitlerowskie Niemcy, a trzeci przykład najlepiej ilustruje nasza obecność w UE. A w takiej sytuacji, nie każdy Polak,
z równą ochotę powie: „jestem Polakiem – jestem Europejczykiem”. Taka chora sytuacja, tworzy niechciany rozdział na obywateli Polski, z których jedni coraz głośniej krzyczą: „jestem Polakiem”, a drudzy „jestem Europejczykiem”. Jedni w swych oknach wieszają na święta państwowe (wyłącznie) biało-czerwone flagi, drudzy na swych rezydencjach wieszają (wyłącznie) flagi unijne. Ci pierwsi czują się Narodem, ci drudzy – Elitą. Ale co ciekawe wciąż, tych pierwszych jest druzgocąca przewaga (no ale też co by to była za elita, który by stanowiła większość, więc może wcale im nie zależy na zmianie stanu rzeczy, bo niczym nie starają się nas przekonać…). Doskonałym obrazem na zadane w tytule pytanie, była parada 2008 roku w Warszawie z okazji Dnia Niepodległości. Krakowskie Przedmieście,
i Nowy Świat wypełnione po brzegi ludźmi, tłok niczym na otwarcie hipermarketu, i morze biało-czerwonych flag, i w tym morzu jedna niebieska kropla, jeden „rodzynek” machający mała flażką (niczym flaszką) Unii Europejskiej. Oczywiście tylko tej. I oto zadaję sobie pytanie, czy ktokolwiek w tym Kraju z Krwi i Blizny, czuję się i Polakiem i Europejczykiem zarazem. Ja na przykład, jeszcze nie dawno tak się czułem, ale wtedy słowo Europejczyk, oznaczało człowieka urodzonego na kontynencie Europa, nie niosąc żadnych dodatkowych politycznych inklinacji. Choć zastanawia mnie czy taka zmiana pojęć rozgrywa się tylko
u „nas”. Czy jak powiem Azjacie lub Afrykańczykowi, że jestem Europejczykiem, to czy zapyta mnie, czy z Państwa które należy do UE, czy też uzna to za jednoznaczne…
Wracając do tezy o gotowości „polis” do współtworzenia państwa, chcę zwrócić uwagę na to, że tak rozumiany twór ponadpaństwowy, nie jest z założenia zły, po prostu wymaga od współtworzących go państw, osiągnięcia szczytu rozwoju na poziomie narodowym. Kilkunastoletnie państwo, to dosłownie i w przenośni, nastolatek na mapie świata, i z zasady nie może tu być mowy o jakiejś dojrzałości. I przede wszystkim to, a nie błędy poszczególnych polityków (drugie wynika z pierwszego), jest winą naszej niekorzystnej pozycji w takim „zjednoczeniu”. Pozostawię zaś pytanie otwartym, do samodzielnego zastanowienia się Czytelników, czy te państwa rdzenia UE – Francja, Włochy i Niemcy, czy
i one nie są za młode, czy już aby na pewno osiągnęły szczyt swego rozwoju, czy też marzenie o tworzeniu form doskonalszych to tylko młodzieńcze fantazje, które na dłuższą metę je przerastają?
Taki znak mój. Taki jak mego ojca, choć tylko w głowie, bo na ścianie jego klasy pozbawiony korony… Taki jak mego dziadka, na AK-owskiej, biało-czerwonej opasce… Znak moich przodków… lecz czy potomków? Czy moje dzieci, dowiedzą się o protoplastach Państwa Polskiego czy już tylko o Ojcach Założycielach? Czy poznają i staną zawsze na baczność usłyszawszy Mazurek Dąbrowskiego, czy tylko, skądinąd piękną, Odę do Radości (przy której nawet nie wiadomo, jak w zasadzie wzorowy Europejczyk powinien się zachować)? Czy zamiast Krwi i Blizny, będą mieli gwiazdki i „wodę” z nowej flażki? Co zamiast Orła Białego? Plama Biała? Czy znów ta żółta gwiazda, tylko na innym tle? Czy będą jeszcze wiedzieli, dlaczego ich przodek, tak tej gwiazdy nie cierpiał… Czy w ogóle będą uczyli się historii, a jeśli tak to jakiej? Polskiej czy jakiejś zmodyfikowanej europejskiej,
z której się wytnie wszystko co mogłoby budzić waśnie pomiędzy dawnymi narodami (czyli praktycznie większość europejskiej historii trzeba by zastąpić białymi plamami).
Jaki znak twój będzie, Europejczyku?
„Kto ty jesteś? Europejczyk.
Jak znak twój? Gwiazdek wieńczyk.
Czym twa ziemia? Kontynentem
Kiedy powstał? Nie pamiętam…”